Kolejnego
dnia znowu poszedłem do wioski. Napotkałem tam człowieka, który kupił
moją matkę. Napotkałem też ją. Leżała na pustym placu, mniej więcej na
środku. Leżała nieruchomo, oddychała ciężko. Miała kilka poważnych ran
na szyi i boku. Gdy podszedłem ledwo łapała oddech. Dopiero, kiedy
stałem koło niej zauważyłem ranę, która przeszyła jej płuca. Nawet,
kiedy by przeżyła sam cios, który spowodował ranę, nie przeżyłaby
skutków. Po chwili, na moich oczach, moja własna matka umarła. Jej płuca
był zbyt słabe żeby mogła oddychać i mogła przeżyć. Łza spłynęła mi na
jej ciało. Jednak… Smutek przeminął. Nastał gniew, a raczej nienawiść.
Uciekłem do jaskini, żeby ochłonąć. W nocy wróciłem tam. Moje żółte oczy
rozbłyskiwały w ciemności. Ludzie chowali kobiety i dzieci, żeby je
chronić. Reszta również próbowała się chronić i chować, a najbardziej
On. Ten, który pozwolił, aby moja matka zginęła, a raczej ją zabił. Dowy
– to on to zrobił… A teraz gorzko tego pożałuje. Skończy tak jak ona –
będzie umierać powoli, nie będzie mógł złapać oddechu. Kiedy go
znalazłem szybko przedziurawiłem jego płuca i zaszyłem się tak żeby mnie
nie widział, ale żebym ja miał na oku Dowy’ego. Kiedy zaczął cierpieć
wyszedłem do jaskini myśląc sobie ,, Piękny początek miałem… Teraz oby
był lepszy środek… ‘’
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz